Kokeshi pochodzą z Japonii. Tradycyjnie wykonywano je z toczonego drewna. Lalka składała się z dwóch elementów: walcowatego tułowia oraz głowy. Szczegóły takie jak twarz, włosy czy elementy stroju były malowane. Kokeshi zaczęto produkować w regionie Tohoku na początku XIX wieku. Tworzyli je tokarze z odpadów drewna pozostających po wykonaniu przedmiotów wówczas podstawowych w ich profesji – łyżek, talerzy, misek itp. Szczególnie uzdolnieni rzemieślnicy z czasem byli w stanie wyżyć jedynie z produkcji laleczek, po tym jak zyskały one popularność wśród zarówno miejscowych, jak i turystów. Zwyczajowo kokeshi dzieli się na tradycyjne i kreatywne. Laleczki z mojej niewielkiej kolekcji należą zdecydowanie do tej drugiej kategorii.
Najwyższa z moich kokeshi – Semishigure „Pieśń Cykady” – powstała na podstawie projektu Sato Suigai, uznanego artysty japońskiego urodzonego dobre 100 lat temu. Mówię „na podstawie projektu” ponieważ jej sygnatura różni się od oryginalnej, a poza tym nikt raczej nie sprzedałby oryginalnej japońskiej vintage za kilka funciszy. Lubię na nią patrzeć. Wygląda na spokojną i zadowoloną z siebie, jakby wyszła wieczorem przed dom odetchnąć świeżym powietrzem i wygrzewać się w promieniach zachodzącego słońca, słuchając chóru cykad.
Kolejna to typowa współczesna kreatywna kokeshi, jakie często spotyka się obecnie w internecie lub w muzealnych sklepikach. Wygląda jak grzeczne dziecko i z jakiegoś powodu kojarzy mi się z biedronką 😛 Nie posiada sygnatury.
O kolejną biłam się wytrwale na eBayu, bo strasznie mi zależało, żeby to niesygnowane cudo przygarnąć.
Jest nieco wyższa od Biedronki, blada jak gejsza w pełnym rynsztunku, wyposażona w wachlarz i nakrycie głowy. To właśnie te dodatki sprawiły, że chciałam ją dołączyć do moich skarbów. I to już wszystkie kokeshi, jakie obecnie posiadam. Dwie kolejne to już produkty kokeshipodobne.
Pierwsza z nich to australijska Kimmidoll. W odróżnieniu od japońskich laleczek, te są zrobione z żywicy i ważą tyle, co spory kamień. Byłam zaskoczona jej gabarytem i wagą, zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam, ale jakoś dopasowała się jednak do pozostałych, co ocaliło ją przed lądowaniem w charity shopie 😉
Ostatnia – ko(t)keshi – tak naprawdę w ogóle nie jest lalką. To butelka po koreańskim napoju z serii Neo Kakao Friends, którą obszyłam materiałem o orientalnym wzorze 😛 W oryginale wyglądała tak:
Soczku koniec końców nie wypiłam, za długo stał poza lodówką, a ja nie jestem fanką zatruć pokarmowych. Pustą butelkę obciążyłam kamieniami z ogródka, żeby się tak łatwo nie przewracała. I to by było na tyle 🙂
Cała banda stoi na parapecie (poza Semishigure). Kolory są przypadkowe – udało mi się wylicytować akurat trzy czerwone. Chętnie dołączyłabym do swoich zbiorów oryginalną tradycyjną kokeshi. Można je kupić w internecie lub antykwariatach, czasem widuję je nawet na facebookowym markecie, jednak najchętniej sama bym ją sobie przywiozła z Japonii. Cóż, może kiedyś…
Ostatnia rzecz do zaprezentowania dziś to wspaniała publikacja autorstwa Adrianny Wosińskiej, z której korzystałam, pisząc wstęp do niniejszego wpisu. Uwielbiam wydawnictwo Kirin (założę się, że jest tu na pewno jedna osoba, której tego wydawnictwa przedstawiać nie trzeba 😀 ). W ofercie mają jeszcze publikację stricte o lalkach japońskich. Bardzo bym chciała ją mieć, trzymajcie kciuki za jej dostępność w polskiej księgarni internetowej w UK.
Miłego ostatniego tygodnia maja Wam życzę 🙂