Za oknem pizga złem – wieje i leje. W taką noc wyjątkowo dobrze ogląda się horrory pod kocykiem, z kubkiem czegoś ciepłego do picia, zajadając cukierki, których nie trzeba będzie rozdać, bo pogoda stanęła na przeszkodzie. W tym roku sztuczek nie będzie 😉
Ach, horrory z lalkami w roli głównej – niezależnie od obsady zwykle tak samo niesatysfakcjonujące. I taki też jest Brahms: The Boy 2. O pierwszej części filmu pisałam jakieś sześć lat temu. Wówczas nie wydawało się, że The Boy może mieć logiczną kontynuację. Być może dlatego twórcy zdecydowali się pchnąć sprawy w stronę nadnaturalną. I tak zyskaliśmy kolejny średnio strawny film o złej lalce.
Prawdopodobnie powinnam odpuścić sobie ocenianie tego filmu, bo zasnęłam na nim dwa razy. Moje zasypianie na horrorach oczywiście nie musi źle świadczyć o fabule, czasem jestem po prostu zmęczona i lula mnie już samo przyjęcie pozycji względnie horyzontalnej. W przypadku tego filmu jednak od razu widać, z czym będziemy mieć do czynienia. Zawiązanie akcji pełni rolę wprowadzenie, wszak musi wydarzyć się jakaś tragedia, która uzasadni, dlaczego rodzina wynosi się na odludzie i pozwala zatrzymać synowi lalkę wykopaną w lesie. Terapeutka też jest za! Co może pójść źle?
Źle idzie oczywiście wszystko. Lalka owszem, ściąga podejrzenia, ale głównie matki, wciąż przeżywającej traumę po wydarzeniach przedstawionych we wstępie, więc kto by tam jej słuchał. Nie trzeba geniusza, żeby się domyślić, jak to wszystko się skończy. Ponieważ kawałek filmu przespałam, nie jestem pewna, jaką rolę odegrał w tym wszystkim lokalny leśniczy, więc tu nie mogę się przyczepić, bo nie wiem, czy jest do czego 😉
Mimo że gra aktorska nie razi, horror ten to co najwyżej poprawny średniak, coś co można puścić w tle do szycia czy innych robótek. Często powtarzam, że wtórność niekoniecznie jest problemem – w końcu dlaczego nie wracać do tych samych motywów, jeśli je lubimy. Jednak w przypadku Brahmsa ta wtórność trochę już przeszkadza. To mógł być dobry film, może nawet wyjątkowy, bo budżet najwyraźniej miał spory. Cóż, może następnym razem – w obecnej sytuacji fabularnej nie ma przeszkód, by powstała część trzecia.
Nadszedł mój ulubiony dzień w roku. Co prawda nie do końca mogę go spędzić tak, jak bym chciała, bo: a) spóźniłam się z kupnem dyni, b) jutro do pracy, ale sama świadomość daty jest miła. Pogoda w sam raz na siedzenie w domu i oglądanie horrorów (jakbym przez pozostałą część roku nie oglądała, nie? 😛 ) Brexit i covid zaważyły w tym sezonie na asortymencie halloweenowych pierdółek w sklepach, więc cóż było robić? Zrobiłam sobie sama.
Od pewnego czasu fascynuje mnie meksykański kult Santa Muerte. Jego centralna figurą jest sama śmierć w postaci żeńskiego bóstwa uzdrawiania, ochrony i bezpiecznej podróży na tamten świat. Kult, uznawany przez Watykan za bluźnierczy, rośnie w siłę zwłaszcza wśród ludzi doznających wykluczenia z różnych powodów. To jednocześnie straszne i przykre, że dla niektórych śmierć jest tak powszechnym zjawiskiem, że aż staje się bóstwem, u którego szuka się pociechy. Santa Muerte wygląda trochę jak dziewica Maryja, z tą tylko różnicą, że jest szkieletem. Miałam zamiar sobie taką zmajstrować, ale mi nie wyszło z prozaicznego powodu – nie dostałam nigdzie szkieletu ani choćby czaszki w odpowiednim rozmiarze i względnej jakości. Miałam za to zbędny łeb Livki z wydłubanymi oczami i czarny marker – i tak powstała La Catrina.
La Catrina to postać związana z obchodami święta zmarłych w Ameryce Łacińskiej – Dia de Los Muertos. Obecnie na świecie jest to popularny motyw zdobniczy gotyckich ciuchów, akcesoriów i wszelakich przydasiów i chyba za bardzo nikt nie myśli, że w pewnych kulturach ma to znaczenie sakralne. Pierwotnie La Catrina była przedstawiana jako szkielet ubrany bogato i zgodnie z europejską modą, wyobrażała bowiem postać z górnych warstw społeczeństwa, która mimo uprzywilejowanego żywota nie wywinęła się spod kosy. Takie jej przedstawienie spopularyzowała grafika Jose Guadalupe Posady na początku XX wieku.
źródło: Wikipedia
Wizerunek La Catriny przypomina o równości wszystkich w obliczu śmierci. Z czasem trupią czaszkę zastąpiła tzw. calavera (sugar skull) i właśnie takie jej oblicze zostało najbardziej rozpowszechnione. Po ten motyw sięgnął już Mattel w kreacji Skelity Calaveras z Monster High oraz w obecnej kolekcjonerskiej serii lalek Barbie. W Ameryce Łacińskiej w dniu święta zmarłych (2 listopada) odbywają się festiwale, których częścią są pochody La Catrin w wydaniu zarówno żeńskim, jak i męskim. Postać ta ma przypominać, że śmierci nie należy się bać, tylko ją zaakceptować, a życie trzeba celebrować, póki trwa. Amen.
Nie będę twierdzić, że mażąc markerem po twarzy Livki stworzyłam wiekopomnego ooaka, bo nie stworzyłam. Tak naprawdę nie myślałam za wiele o tym, co robię. Pomazana głowa spędziła tygodnie zatknięta na jeden z ołówków. Potem na miejsce oczu wsadziłam dwa białe pimponki i pomyślałam, że może coś na krótką metę z tego będzie. Marker nie jest najlepszy do malowania lalek, chyba że chce się je zepsuć. Na pewno natomiast łatwiej się nim operuje niż pędzelkiem.
Sukienkę i wianek uszyłam, korale już dawno zrobiłam dla Tonnerek, ciałko od sztywnej współczesnej Barbie, a peruka od Moxie Teenz. Na Halloween może być. Na myślenie o przykrych rzeczach nieuniknionych też…
Dawno mnie tu nie było – niezamierzenie. Ale przynajmniej wracam z ukończonym projektem 🙂 Wszystko zaczęło się od kupienia lalki na Aliexpressie. Chociaż nie. Wszystko zaczęło się od ekranizacji powieści Stephena Kinga pt. To z 1990 roku. Miałam z piętnaście lat, kiedy obejrzałam obie części filmu i mimo że pierwszą widziałam już jakiś czas wcześniej, za drugim podejściem wszystko wywarło na mnie dużo większe wrażenie. Po seansie nawet śniło mi się, że do klamki u drzwi mojego pokoju przywiązany jest balonik, czerwony, który pękł na granicy jawy i snu…
Lalkę na Aliexpressie kupiłam jakoś w zeszłym roku. Na zdjęciu wyglądała słodko i uroczo. Po rozpakowaniu mina mi zrzedła straszliwie. Sukienka, zamiast niebieska, okazała się szarawa, do tego uszyto ją z niezwykle marnej, sztucznej tkaniny. Sama lalka wyglądała trochę jak zleżała topielica: sinoblada, z rzadkimi włosami, przez które prześwitywał plastik czaszki, i płaską facjatą. Masakra. Całe szczęście nie są to drogie rzeczy, nie dostałam zatem wścieku, a lalka wylądowała w szafie do czasu aż wymyślę, czy na coś mi się przyda. Zdjęcie promo na Aliexpressie przedstawia się tak:
źródło: aliexpress
Jakiś czas później, podczas gdy chińska niepiękność leżakowała w szafie, obejrzałam nową ekranizację To. Podobnie jak poprzednia i ta została została pocięta na dwie części. Obejrzałam ją w czterech, bo tak potwornie się nudziłam, że zasnęłam w środku najpierw pierwszej, potem drugiej. Oczywiście to nie musi źle świadczyć o filmie. Natomiast na pewno świadczy o tym, jak ogromny mam sentyment do ekranizacji z lat 90. i do ówczesnego wizerunku złego klauna Pennywise’a.
mój ci on! – zdjęcie z internetu (kadr z filmu)
zdjęcie z internetu (kadr z filmu)
Taki był w latach 90. Kolorowy jak sama tęcza, a jednocześnie mroczny niczym odbyt samego Szatana 😛 I chyba to mnie najbardziej ujęło w nim – że zło nie musi być ewidentne, żeby być przerażające i zabójcze. I z tego sentymentu oraz focha na nową ekranizację i Aliexpress powstała Pennyłajza.
Skończyłam szyć jej strój dosłownie z godzinę temu. Powstawał na raty. Najpierw urwałam łeb i zrerootowałam akrylową włóczką w dwóch odcieniach czerwieni. Na rajty poświęciłam podkolanówki własne, nówki nieśmigane. Dalej powstały bluzka i spódnica z żółtej lycry. Dziś dodałam pompony i zszyłam je w jedno. Także dziś powstały kamizelka z filcu i lakieru do paznokci oraz kołnierz z tiulu od oryginalnej sukienki lalki. Wiem, że kolory trochę nie te – brakuje zieleni i fioletu – ale strój (sukienka przecież) z założenia jest jedynie inspirowany wdziankiem Pennywise’a. I muszę sobie przyznać, że całkiem mi się ona podoba w tej stylizacji.
Ciałko to wydmuszka, ale całkiem fajnie artykułowana, podobnie jak u mojego pierwszego nabytku z Ali, siwowłosej. Ma co prawda bardzo dziwnie zaznaczone obojczyki, ale ten strój dobrze je ukrywa. Mogłam jej zrobić makijaż dla pełniejszego efektu, ale… wszyscy wiemy, jak robię lalkowe makijaże… Poza tym bez niego lalka może mieć bardziej uniwersalne zastosowanie.
A to mój nieodłączny towarzysz Schizo (mini Pennywise). Na chwilę wyskoczył dziś z mojego plecaka trochę się poprzytulać 😉 Pennywise’a 1990 można także kupić w postaci figurek czy Living Dead Doll. Mam na niego oko, jak słusznie przypuszczacie 🙂
taka jestem słodka dziewuszka 😉
Sentyment pozostał, mimo że jakieś sześć lat temu Pennywise’a zdetronizował w moim osobistym rankingu strasznych klaunów Art the Clown. Ten to jest dopiero czubek… Oszczędzę Wam tutaj oglądania jego twarzy urokliwej inaczej. Kto ciekaw, sam sobie znajdzie, a co złego, to nie ja 😉 🙂
Nie tak dawno temu, kiedy fotografia była w miarę świeżym wynalazkiem, robienie zdjęć było bardzo drogie. Przeciętny człowiek mógł pozwolić sobie na to od wielkiego dzwonu. Z tego powodu, kiedy ktoś umarł, dopiero decydowano się na zdjęcie. Fotografowano świeżo umarłe osoby, by pozostała po nich jakaś pamiątka. Być może zwyczaj fotografowania się ze zmarłymi (mimo posiadania zdjęć tych osób, gdy żyły), który miała moja babka pochodząca z Białorusi, również wywodził się z tamtych czasów. Od małego mnie to dziwiło i do dziś te zdjęcia stoją mi przed oczami w całej swej czarno-białej krasie. Kobieta patrząca na zwłoki leżące w łóżku. Kobieta siedząca obok zwłok, patrząca w obiektyw… Dalej mnie to dziwi. Niewykluczone, że neurony tak mi pogięło m.in. od oglądania tych fot i dlatego teraz (man)gustuję w makabrze 😉 Dziś przed Wami część mojej kolekcji Living Dead Dolls produkcji Mezco Toys – wszystkie, które mam przy sobie.
Lizzie Borden, seria 2.
Agrat Bat Mahlat, seria 24.
The Dark, seria 31.
Lamenta, seria 26.
Posey, seria 13th Anniversary.
Sospirare, seria 25.
Inferno, seria 4.
Zrobiłam także focię grupową…
…po czym przypomniało mi się, że w innym pudle jest jeszcze…
Sadie, seria 13th Anniversary 🙂
Która najładniejsza? 😛
Za tło robił mój kocyk w horrory – taki specjalny do przykrywania się podczas oglądania horrorów. Bez kocyka horror się nie liczy za obejrzany 😉
Produkcja Living Dead Dolls ma się dobrze i sporo z nich chętnie bym przygarnęła, ale bardzo niekoniecznie za bajońskie sumy, jakie czasem za nie wołają. Czasem udaje się upolować okazję (jak np. Lizzie i Inferno). Właściwie to już dawno nie zaglądałam na eBay…
Odkąd zasubskrybowałam Shudder, nie brakuje mi horrorów do oglądania. Niedawno skusiłam się nawet na serial. Najnowsza odsłona Creepshow powstała w 2019 roku i, podobnie jak Opowieści z Krypty, czerpie z tradycji krótkich komiksów grozy. Odcinki składają się zwykle z dwóch historyjek, a całość wraz z czołówką i napisami końcowymi zamyka się w około czterdziestu pięciu minutach. W pierwszym odcinku pierwszego sezonu trafił się lalkowy akcent 🙂
zdjęcie z internetu
Bohaterką The House of the Head jest Evie, dziewczynka zakochana w swym pięknym, okazałym domku dla lalek. Wygodnie i stylowo mieszka tam lalkowa rodzina złożona z rodziców, syna i ich psa. Evie poświęca każdą wolną chwilę na zabawę domkiem. Pewnego dnia po powrocie ze szkoły zauważa, że ktoś poprzestawiał lalki pod jej nieobecność. Wkrótce odkrywa również intruza, co do którego jest pewna, że sama go tam nie umieściła…
gif z internetu
Odcinek miło mnie zaskoczył – częściowo dlatego, że początkowo odczytałam jego tytuł jako „house of the DEAD”. Czekałam zatem na jakiś oklepany motyw z duchami, a dostałam coś zupełnie innego, choć nadal w konwencji nawiedzonego przedmiotu. Historyjkę tę cechuje przede wszystkim świetny klimat tajemniczości i zagrożenia, a i popatrzeć na domek (a w zasadzie na domiszcze 😉 ) jest miło z powodów lalkowych. Zmagania Evie ze złem naruszającym jej lalkową przestrzeń śledzi się z autentycznym zaangażowaniem, bo z jakiegoś powodu dziecko postanawia poradzić sobie z tym całkiem samo, nie angażując dorosłych w żaden inny sposób niż finansowo. Dziewczynka namawia bowiem mamę na kupno kolejnych lalek, mając nadzieję, że któraś z nich poradzi sobie w końcu z intruzem. Z tego horrorku może pójdzie nawet jakaś refleksja – na przykład taka, ile tak naprawdę wiemy o tym, co przeżywają nasze dzieci…
zdjęcie z internetu
Sam domek jest naprawdę nie do pogardzenia, chciałabym mieć kiedyś sposobność obejrzeć coś takiego z bliska. Skala, na moje niekoniecznie wprawne oko, 1:12.
zdjęcie z internetu
Jeśli będziecie mieć okazję, polecam obejrzeć ten odcinek. Sezon pierwszy Creepshow ogólnie wypada dość interesująco – zwłaszcza przy drugim, zdecydowanie słabszym.
Nie wiem, kiedy skończył się marzec, a zrobiła połowa kwietnia. Czas pędzi, życie mija… Mam obecnie urlop, a ponieważ mimo wychodzenia z lockdownu i tak się za bardzo ruszyć nigdzie nie można, to chociaż nadrobię lalkowanie 😉 Wpadło mi kilka fajnych lalek w ręce, do tego wciąż mam nieskończone, a nawet nierozpoczęte projekty. Ale po kolei.
Sprawiłam sobie kolejnego chińskiego malucha. Na zdjęciu promo lalka wyglądała lepiej, śmiem twierdzić. Odziałam ją w kolejną gacianą kreację, wciąż z tych samych gaci (których jeszcze dużo zostało – jedna para jest wręcz nietknięta). Została przysłana naga z butami, tak jak pozostałe aliexpresski. Ciekawa jestem, czy pasowałyby na nią buty od Evi Love lub Kelly / Shelly, ale nie mam możliwości sprawdzić, póki co. Zdjęcia robiłam w ogródku przydomowym dziś rano, bardzo szybko, bo towarzyszył mi ciekawski pies mojej współlokatorki. Fajne z niego zwierzę, ale już wiem z doświadczenia, że kradnie skarpetki, bieliznę i inne rzeczy, a potem żąda okupu w postaci żarcia, więc wolałam nie stwarzać mu okazji do kidnappingu 😉
Porwała mnie rzeka niezapominajek…
Wydaje mi się, że brwi lalki mogłyby być trochę niżej oraz dopasowane kolorem do włosów. Nie podoba mi się też ten wianuszek rzęs – zdecydowanie obyłaby się bez dolnych. Zaróżowiona dolna powieka powoduje, że lalka wygląda jakby miała podpuchnięte oczy – od płaczu albo po całonocnej libacji 😛 Nie podoba mi się ten efekt i postaram się go jakoś usunąć.
Odd one out 😉
Dobrze, że akurat teraz wzięłam urlop, bo dzięki temu zastali mnie listonosze 🙂 Jedna paczka przyszła z Polski, a druga miejscowa – zawartość mieszana.
Shibajuku, zwana niekiedy podróbką Pullipa, jeśli nie zaprzyjaźni się z Dal Fiori, pójdzie na części. Spodobało mi się jej ubranko (nie widać tego dobrze na zdjęciu, ale kurtkę ma na suwak). W tej chwili jest już wyjęta z pudełka. Zapewne każdy rozpoznaje, spod którego kamienia wypełzła rudowłosa. To Living Dead Doll Inferno z serii czwartej. Trafiłam przypadkiem lokalnie na eBayu i udało mi się ją wylicytować za tak psie pieniądze, że spodziewałam się odwołania oferty przez sprzedawcę po zakończeniu aukcji. Lalka jest w genialnym stanie i, jak widać, ma skrzydła. To, czego nie widać, to to, że się składają 😀 Prawdopodobnie można je również odczepić od lalki, na razie nie sprawdzałam. Ostatnia lalka to prezent od mojej koleżanki po piórze – motanka jej własnej produkcji ❤
Lalka jest nie tylko prezentem do kolekcji, ale również częścią kampanii promocyjnej powieści pt. Kuklany Las, która ukaże się drukiem na dniach nakładem wydawnictwa Stara Szkoła. Jest to powieść grozy, ale zupełnie innego rodzaju niż to, co ja piszę – można czytać bez obaw o epatowanie makabrą. Ja już czytałam, dlatego mogę szczerze polecić 🙂
Witajcie w Nowym Roku! Oby nie był gorszy niż poprzedni 🙂
Słowo się rzekło, lalkowy horror obejrzany podczas lalkowego szycia nie będzie dłużej czekać na recenzję. O pierwszej części serii The Puppet Master pisałam na Mangustowie dokładnie 13 września 2013 roku – czyli ponad siedem lat temu. Zleciało, nie? Przypomnę, że cykl został stworzony przez Charlesa Banda, człowieka, który ma na koncie wiele horrorów z lalkami w roli głównej.
Prawdę mówiąc chciałam obejrzeć część drugą, ale nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Padło więc na trójkę. Akcja filmu toczy się w Berlinie w 1941 roku. Andre Toulon, lalkarz, wraz z ukochaną żoną prowadzi teatrzyk dla dzieci. Podczas przedstawień – odważnie, acz średnio rozsądnie – wyszydza politykę hitlerowskich Niemiec i samego Adolfa. W ten sposób ściąga na siebie uwagę władz oraz wielkie kłopoty. Jeden z widzów, podający się za kolegę po fachu Toulona, to w rzeczywistości nazistowski żołnierz. Jego szef, major Kraus (w ten roli Richard Lynch, aktor o charakterystycznej, poparzonej twarzy) akurat pracuje nad stworzeniem nieśmiertelnych, a w każdym razie niezabijalnych i nieczułych na ból, jednostek wojskowych. Kiedy podwładny przybiega z rewelacją, że Toulon potrafi tchnąć życie w przedmioty, major składa władcy lalek wizytę, której konsekwencji nikt nie przewidział…
Tak jak i część pierwsza, tak i trzecia ma swoisty urok. Scenariusz, choć prosty i nie należy do arcydzieł światowej kinematografii, jest dość spójny i nie nuży. Horror ten powstał na początku lat 90. i, jak przystało na produkcję z tamtego okresu (oraz na Charlesa Banda), nie owija w bawełnę – jeśli lalki robią komuś krzywdę, to dokładnie widzimy, co i jak się odbywa.
Nie od razu rzuciło mi się to w oczy, a raczej w uszy, że lalki we Władcy Lalek nie mówią, w przeciwieństwie do np. Chucky’ego, który nawija w zasadzie bez przerwy. Należy im to zapisać na plus, dzięki temu są bardziej tajemnicze.
The Puppet Master 3 to także historia powstania dwóch lalek z „głównej drużyny” Toulona: Blade’a i Leech Woman. Filmów w serii jest, o ile się orientuję, grubo ponad pięć. Może kiedyś obejrzę je wszystkie. Tak naprawdę nie polecam ich szerokiej publiczności – są specyficzne. Jeśli ktoś jednak darzy sentymentem tak lalki, jak i klimat horrorów z lat 80. i wczesnych 90., nie powinien poczuć się rozczarowany seansem.
Misia żadnego nie mam akurat pod ręką, ale wiem, gdzie będzie można między innymi o misiach poczytać. 30 listopada odbędzie się premiera kobiecej antologii grozy pt. Zabawki. Jest to pierwsza polska antologia grozy, której autorkami są wyłącznie kobiety – podobno jest o nas, babach piszących grozę, za cicho, więc Magdalena Paluch z portalu Grozownia oraz Wydawnictwo IX postanowiły to zmienić. 13 autorek, w tym ja, zaprezentuje swoje podejście do tematu zabawek. Bawicie się czy za bardzo się boicie? 😉
Oficjalny opis:
13 autorek o bardzo różnych charakterach stworzyło kobiecą antologię, którą łączy jeden motyw… ZABAWKI. Misie, lalki, pozytywki, puzderka a nawet gadżety dla dorosłych mogą być świadkami przerażających historii, opowiedzianych w tej niezwykłej książce, będącej wynikiem projektu #grozajestkobietą, zapoczątkowanego przez portal Grozownia. Pamiętajcie, że zabawkami możemy się bawić, ale też nimi stać w rękach innych, najczęściej złych sił.
Zbiór opowiadań, który trzymasz w rękach, Drogi Czytelniku, to efekt projektu zapoczątkowanego na portalu Grozownia w marcu 2019 roku. Wtedy właśnie rozpoczęłam cykl wywiadów z wybranymi przedstawicielkami polskiej literatury grozy, który nazwałam »Groza jest kobietą«”. – ze wstępu Magdaleny Paluch.
Promocję książki wspomaga zabawkowy zwiastun:
Normalnie trzymam swoją twórczość wszelaką na ogół z dala od bloga, a w każdym razie dawno się nie chwaliłam. Pisanie horrorów i lalki to dwa różne hobby, ale w przypadku Zabawek akurat się spotkały 🙂 Jak wiadomo w Polsce horror to wciąż nisza, pewnie trochę mniejsza niż kolekcjonowanie lalek czy ogólnie zabawek, ale za to podobnie usyfiona szkodliwymi stereotypami. O statusie kobiety nawet nie będę zaczynać…
A jakby kogoś zainteresował zeszłoroczny wywiad ze mną na Grozowni, służę linkiem:
Na początku września wybrałam się znów do Londynu. Tak jak poprzednio, weszłam do Disney Store przy Oxford Street, ale tym razem zeszłam nawet na dół – na piętro dedykowane Disneyowskim księżniczkom. Zrobiłam to dla Was, bo mnie one ani ziebią, ani grzeją.
Powitał mnie taki stojak, nawet była jakaś promocja, ale niestety nie pamiętam dokładnie jej warunków. 2 w cenie 1? Kup jedną, weź drugą za pół ceny? Coś w ten deseń.
Jak widać, w tle znajduje się regał z księżniczkami w postaci dziecięcej (Disney Animators), tam mnie nawet coś zainteresowało, ale o tym za chwilę. Tu macie regał poświęcony najnowszej odsłonie Mulan (nie oglądałam, ale pewnie to zrobię ze względu na zawartość Donnie Yena 😀 ). Całkiem się fajna się wydaje ta Mulan, oczy ma w normalnej płaszczyźnie i nie jest różowiasta, co wielu z Was z pewnością się spodoba 🙂
W powiększeniu prezentuje się tak 🙂
Oraz tak 🙂
A to jest nowa mała Merida – to, co mnie zainteresowało na regale z Disney Animators. Moja pierwsza myśl? Toż to Chucky! Merida jest nowym Chuckym 😀 Popatrzcie tylko na tę minę. Dać jej pasiastą bluzeczkę, ogrodniczki i wielki nóż – Chucky jak malowanie 😉 Po powrocie do domu sprawdziłam, czy tylko mi się tak skojarzyła. Nie, nie tylko… 😀
zdjęcie pochodzi z portalu Pintrest
Serio, przez chwilę miałam ochotę ją kupić 😉
W Disney Store obecnie można dostać też Star Wars i Marvela, odkąd firmy zostały kupione. Ucieszyłam się, widząc, że nie próbują zbijać kasy na śmierci Chadwicka Bosemana (dalej jestem w szoku… był ledwo 3 lata starszy ode mnie 😦 ). Owszem, można kupić figurki Czarnej Pantery – piękne i tak samo drogie – ale te akurat stoją tam ciągle obok pozostałych bohaterów Marvela. Nawet Stan Lee się załapał w serii Marvel Legends 🙂
Franczyza Star Wars wciąż wypuszcza coś nowego, mimo niekoniecznie pozytywnego odbioru trzeciej sagi, wygląda na to, że zwłaszcza Baby Yoda świetnie się sprzedaje. Wydaje się, że sklep jeszcze trochę postoi 😉
Blog o lalkach i kolekcjonowaniu, głównie Barbie i Integrity Toys – kolekcjonerstwo w Polsce, dawne lata, wspomnienia, moja kolekcja Barbie, Fleur, Integrity Toys i innych. | Blog about collecting dolls in Poland. Doll collector in Poland. Blog in Polish and English: bilingual English/Polish notes.