Maluszek w krainie jezior

Dwa tygodnie po Kornwalii (tak wiem, miała być Delilah, miały być rerooty – spokojnie, dojdziemy i do tego 🙂 ) miałam kolejny tygodniowy urlop. Tym razem pojechaliśmy do tzw. Lake District na północy Anglii. To był mój pierwszy pobyt w tym miejscu i mam wielką nadzieję, że nie ostatni, bo jest tam wyjątkowo pięknie ❤ Tym razem zabrałam ze sobą tylko małą artykułowaną laleczkę z Aliexpressu, którą już znacie. Swego czasu Nana Arima napisała, że lalka kojarzy się jej z Setsuko z Grobu świetlików i jakoś to imię dla niej przyjęło się w mojej głowie.

W drodze na wzgórze Catbells
Widok z Catbells na jezioro Derwentwater

Lubię bardzo to laluszątko, ma taką minkę, jakby stale dziwiła się światu. Przed wyjazdem spędziłam co najmniej dwa horrory na szyciu stroju dla niej. Góra powstała ze skarpetki, a dół z absolutnych resztek moich starych dżinsów. Do tego jest jeszcze mały plecaczek, którego uszycie zajęło aż 100 minut…

W drodze z Catbells nad jezioro
Jezioro Derwentwater oraz przepiękny kawał kwarcu

Nad brzegiem jeziora, całkiem niespodziewanie, natknęliśmy się na zabawkową ciekawostkę, ale o tym innym razem (napięcie, napięcie! 😉 ) Chwilę po zrobieniu powyższego zdjęcia, podczas pozowania do kolejnego, Setsuko wylądowała w wodzie. Nie przeszkodziło jej to jednak w uwiecznieniu się w omszałej dziupli w korzeniach drzewa 🙂

Noc spędziła na suszeniu się, aby następnego dnia móc zdobyć szczyt Skiddaw.

Skiddaw jest ponad 2 razy wyższy od Catbells, zatem część drogi przemierza się w chmurach. Dla takiego maluszka to prawdziwe osiągnięcie 😉

Podczas wyprawy do Grasmere Setsuko wreszcie doczekała się tego, co planowałam dla niej od początku – kijka, na którym mogłaby się wesprzeć podczas wędrówek po wzgórzach. Wzgórza mają jednak one to do siebie, że są bardzo słabo porośnięte czymś innym niż trawą, więc plan powiódł się dopiero w lesie 😛

A tu wreszcie można obejrzeć plecak w pełnej krasie 🙂

Maluszek podziwia młodą paproć
Leżę na mchu a pode mną rosną drzewa

Przymierzam się do wiosennych porządków w lalkach i ich klamotach, bo w ciągu kilku ostatnich lat jednak się zagraciłam. Zbliża się 11 rocznica Mangustowa, więc kto wie, może coś wyląduje na rozdawajce 🙂 Stay tuned!

Akcesoria Glitter Girls

Na lalki Glitter Girls trafiłam przypadkiem na Amazonie, szukając Barbie Looks #16, która wpadła mi w oko na fejsbuku. Lale można pooglądać na ich stronie internetowej: https://myglittergirls.com/ Same lalki nie są szczególnie w moim typie, ale spodobały mi się ich akcesoria i zestawy ubranek oraz niewygórowane ceny tychże 🙂

Zaryzykowałam akcesoria śniadaniowe i zestaw bluzka + spódniczka + buty. 14 cali to niewiele mniej niż 16, postanowiłam wypróbować, czy asortyment GG nada się na któreś z moich większych lalek.

Proporcje akcesoriów nie są idealne, ale lepsze niż zestawu sushi, który pokazywałam około rok temu. Do tego przedmioty są starannie wykonane, nic nie odpada i nie odstaje. W rękach Kaoru (czyli recastu Coco Luts) prezentują się tak:

Ubranko pasuje lepiej niż się spodziewałam i jest starannie uszyte. Bluzka ma rzep na plecach, zapewne po to, by ułatwić małym rączkom przebieranie lalek. Spódniczka jest bardzo krótka, ale jakoś to przeżyję 😉 Z butami jest nieco gorzej – jeden wszedł bez problemu, drugi nie chciał, co widać na zdjęciu. Prawdopodobnie wcisnęłabym go na jej stopę, gdybym rozgrzała lekko tworzywo. Serduszka na butach różnią się odcieniem, co mi akurat nie przeszkadza. Drugą lalką, która przymierzyła strój, jest Delilah. Przy okazji założyła też perukę, którą do tej pory miała na głowie tylko Celine.

Bluzka i spódniczka leżą całkiem dobrze na Delilah, mimo że różni się figurą, a zwłaszcza rozmiarem biustu, od Kaoru. Buty za to zdecydowanie się na nią nie nadają – w każdym razie nie ten fason.

Podsumowując, jestem mile zaskoczona zakupami i niewykluczone, że kupię więcej ubranek GG 🙂 Szczególnie kuszą mnie zestawy z wrotkami i kaloszkami. Dzisiejszy wpis to taka informacja na szybko, w kolejnym pokażę wreszcie zapowiedzianą teaserem Liccę. Będzie też niespodzianka 🙂

A na koniec popatrzcie jeszcze raz na tę perukę 😉

Delilah na spacerze

W drugi dzień Nowego Roku pogoda była na tyle sprzyjająca, że wybraliśmy się na pobliskie wzgórze – Shotover. Byłam tam już z lalkami, tym razem zabrałam ze sobą Delilah, do tego w nowym (w sensie: dotąd niepokazanym) stroju.

Sukienka i czapka zostały uszyte z jednego z moich ulubionych t-shirtów, który w końcu zaczął rozpadać się ze starości, używałam go intensywnie dobrą dekadę. O dziwo, nadruk pozostał w miarę niewzruszony. Sweter to oczywiście dzieło Ewy ❤

Czapkę uszyłam na oko i widać tego opłakany efekt – peruka się nie mieści pod spód. Torebka to coś, co zazwyczaj ignoruję, ale został mi kawałek nadruku, który był zdecydowanie za mały, żeby uszyć z niego czapkę (w każdym razie dla Delilah). Do tego naoglądałam się filmików o tym, co można zrobić ze starych t-shitów. Szczególnie spodobał mi się pomysł, żeby pasma pociętej koszulki wykorzystać jako włóczkę. Tak powstał pasek do torebki spleciony w warkoczyk.

Jak widać, Delilah wciąż nie doczekała się nowych rzęs. Poza tym chyba wrócę do jej stockowych oczu – tym razem dokładnie wiem, gdzie je schowałam 🙂

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, moi mili, zdrowia, spokoju i zadowolenia z życia :*

Sushi

Jakiś czas temu w lokalnej galerii handlowej otworzyła się filia Hamley’s. Rozmiar sklepu siłą rzeczy jest nieporównywalnie mniejszy od ich głównego w Londynie. Wpadam tam czasem popatrzeć na zabawki (duh…). Niedawno skusiłam się na przeceniony zestaw sushi w rozmiarze plus minus lalkowym.

Jako producent podana jest firma Just Play. Jak widać zestaw wyposażony jest we wszystko, co trzeba – sos sosjowy, wasabi, pałeczki, a nawet w łódeczkę, jakie czasem można zobaczyć w restauracjach serwujących sushi (czyli tak zwanych suszarniach 😉 ). Po rozpakowaniu prezentuje się tak:

Po wyjęciu z plastikowej wytłoczki natychmiast odpadła chorągiewka od łódeczki. Nie da się jej wcisnąć na miejsce z powrotem. Mata to wydruk na kartoniku, a torebeczka z napisami zawiera jakiś glut do dekorowania sushi (zapewne w połączeniu z tymi pomarańczowymi granulkami większymi od samej potrawy), którego obecności w ogóle nie zauważyłam. Trafił do śmieci, bo wystarczająco dużo czasu spędzam z glutami w pracy, w domu nie muszę 😉 Ogólnie zestaw jest całkiem fajny i na pewno można go wykorzystać do lalkowych zdjęć, mimo że poszczególne elementy są w zdecydowanie dziwnej skali. A tak prezentują się w użyciu przez lalki 🙂

Wydaje mi się, że widać, w czym problem. Niektóre przedmioty powinny być znacznie mniejsze albo większe, żeby wyglądać realistycznie i żeby dobrze do siebie pasować. Niemniej jednak to tylko zabawka, do tego za parę groszy, a nie artystyczna miniatura 🙂 I tak, wiem, że Mei Li to Chinka, ale potrzebowałam pretekstu, żeby ją wyciągnąć z szafy 😉

Wagary

Uszyłam Kaoru mundurek szkolny w stylu japońskim / mangowym, a ta, zamiast grzecznie potuptać do szkoły, poszła się walać w trawie. Nawet torby z książkami nie wzięła.

antenka 😉

Muszę przyznać, że nie jest łatwo robić jej zdjęcia :/ Ogólnie blade lalki sprawiają mi problemy. Bardzo często twarz wygląda na zdjęciu zupełnie inaczej niż stan faktyczny – albo światło całkiem rozmywa szczegóły, albo zmienia kształt (np. Kaoru często robi się nad wyraz pucołowata ;P ). Zdjęć zrobiłam ze trzy razy tyle, ile widzicie.

Gdybym kiedyś zdecydowała się z nią rozstać, zdecydowanie pchnę marketing w kierunku nawiedzenia 😛 Stopień naciągnięcia gumki powoduje, że lalka robi, co chce i kiedy chce: podkurcza nogi, odwraca głowę, zgina ręce itp. Blada cera i długie czarne włosy (które również robią, co chcą i kiedy chcą) automatycznie spychają myśli w kierunku yurei 😉 Nawiasem mówiąc, niedawno na którymś z Waszych blogów czytałam coś o niewspółpracującej peruce – czarna z pewnością pasuje do tej kategorii jak ulał. Z jakiegoś powodu te wszystkie niesforne pojedyncze włosy widać dopiero po fakcie na monitorze…

Mundurek uszyłam z resztek białego t-shirta (góra + skarpetki) i zbędnej poszewki na poduszkę (dół). Poszewka okropnie się snuje, dlatego odpuściłam zarówno obszywanie wokół dekoltu, jak i kołnierz a la Sailor Moon. Może kiedyś go dorobię z czegoś innego. Buty już widzieliście. Tak naprawdę do mundurka powinnam jej sprawić mokasyny, ale na razie nie mam z czego. Wianek zrobiłam z tego, co odrosło w ogródku po ostatnim koszeniu – stokrotki, całe szczęście, są nie do zdarcia 🙂

Lubię, kiedy lalka jest w stanie ustać sama 🙂 Oraz kiedy przewraca się do tyłu – jeśli już bardzo musi – a nie na twarz… 😉

Miłego tygodnia Wam życzę 🙂

Kornwalia – część II

Wzmianka z poprzedniego wpisu o brytyjskim prawie dotyczącym wynoszenia kamieni z plaży wywołała sporo emocji. Może zatem warto rozwinąć temat. Nie wolno wynosić kamieni, bo ich obecność spowalnia erozję brzegu. Niby jeden kamyczek na osobę to nic takiego, ale gdy tych osób przewija się przez plaże tysiące, to z jednego kamyczka robią się tony. Podobnie jest z piaskiem. Nie wolno go usuwać z plaży ze względu na już i tak kruchą równowagę ekologiczną i zapewnienie dzikim zwierzętom odpowiednich warunków do rozrodu.

Ostatnim, czego nie można zabrać z plaży w UK, są żywe stworzenia. Kawałki drewna (driftwood), odłamki szkła, małe skamieliny (np. zęby rekina) można wziąć na pamiątkę. Muszle też, chociaż trzeba pamiętać, że służą one innym organizmom żywym do przetrwania, krótko mówiąc. Zapewne często udaje się turystom zabrać więcej niż im wolno, bo nie wszędzie jednakowo tego pilnują.

Dobrą praktyką jest także nieśmiecenie na plaży. Uważałam bardzo, żeby nie zgubić nic plastikowego 😉 Wiatr bywał tak silny, zwłaszcza na klifach, że często zwyczajnie obawiałam się, że lalka odleci i wpadnie do wody, dlatego nie wyciągałam jej z plecaka. Byłaby to podwójna szkoda, bo po pierwsze w oceanie stałaby się niepożądanym odpadem, a po drugie nie chciałabym się z nią rozstać, bo ją lubię 🙂

Mój pobyt w Kornwalii był krótki. Nie wiedząc do końca, czego się spodziewać, nie chciałam pierwszy raz jechać na zbyt długo. Czy będzie jakiś następny? Chciałabym. Czas pokaże.

Ocean jest wielki, a ja taka malutka…

Wszystkiego najlepszego z okazji świąt tak poza tym 🙂

Kornwalia – część I

Wracam po nieplanowanej przerwie. Różne okoliczności się złożyły na to, z większością z nich już sobie poradziłam – chyba… Wyprawę do Kornwalii planowałam za to od miesięcy, niestety tak wyszło, że musiałam ją dwa razy przełożyć. Wyjazd był krótki, ale owocny, do tego prawie wszędzie towarzyszyła mi lalka.

Zabrałam ze sobą lalkę, która była moim pierwszym zakupem na Aliexpress oraz jednym z lepszych jakościowo (planuję – również od dawna – post zbiorczy o moich wszystkich zakupach z Ali). Przed wyjazdem uszyłam dla niej nowe ubranko: tunikę (pierwotnie sukienkę, ale nie wyszła, jak chciałam) i spodenki z resztek moich ulubionych rozciągliwych dżinsów. Nawiasem mówiąc, materiał ze spodni był okropny do szycia :/ Buty, uznałam, nie będą szczególnie potrzebne na plaży – jakkolwiek zachowałam własne 😉

Na pierwszy raz wybrałam miejscowość Newquay, głównie dlatego, że dociera tam transport publiczny, co nie jest regułą w Anglii. To typowa wczasowa miejscowość. Jej główne atrakcje to plaże, klify i sklepiki z lokalnymi produktami. W przypadku oceanu chodzenie po plażach jest silnie uzależnione od przypływów i odpływów. Podczas przypływu w wielu miejscach plaża zwyczajnie znika, a głębokość wody nawet w niewielkiej odległości od brzegu może liczyć kilka metrów.

Wszystko, co pokrywa woda, jest obrośnięte glonami albo koloniami małży, małymi jamochłonami i pąklami. Patrzenie na małże na skałach wysoko nad głową własną pozwala uświadomić sobie głębokość wody.

Ocean wyrzuca piękne kamienie, mniej lub bardziej „opracowane” przez wodę, także rozmaite muszle, wodorosty, szkielety mątw i tzw. syrenie torebki (jaja rekinów). Na grzebaniu w kamieniach spędziłam dosłownie godziny. Brytyjskie prawo zabrania zabierania kamieni z plaży, pozostaje więc popatrzeć i pofocić.

Wybrałam, całkiem przypadkiem, dość dobry moment na podróż nad ocean. Sezon się dopiero rozpoczyna, więc cena zakwaterowania wypadła bardzo korzystnie, do tego turyści na plażach byli nieliczni, a pogoda dopisała na tyle, że wróciłam z opalonym nosem 🙂 Wiało szaleńczo, ale „nad wodą wielką i czystą” mi to jakoś nie przeszkadza.

Skały na plażach są piękne, wyniosłe i niebezpieczne. I niesamowicie ciekawe do oglądania. Bardzo mi się podobały kwarcowe wrostki (geolog ze mnie amator, więc raczej nie jest to fachowe określenie…) sprawiające, że skały wyglądają niekiedy, jakby szczerzyły zęby.

Tyle na dzisiaj, bo się coś rozgadałam 😉 Miłego nowego tygodnia Wam życzę!

Maluchy się bawią

Cały czas słyszę w głowie głos Ewy gderający, że zaniedbuję blog. Dopóki jest to tylko jeden głos, nie martwię się szczególnie. Dopiero jeśli pojawi się ich więcej, pójdę do specjalisty od urojeń 😉 Jakiś czas temu kupiłam zestaw mebelków Ikea Huset, ten z lalkową wersją regału Kallax. Leżał zapakowany kilka ładnych tygodni, ale dziś wreszcie się to zmieniło dzięki głosowi w mojej głowie 🙂

Szkoda, że mebelki nie są bardziej jednorodne kolorystycznie. Przy niebiesko-różowych ścianach i tak dużo się „dzieje” w pokoiku, którego niepokaźny rozmiar nie pozwala zresztą na zbyt wiele mebli. Mam wciąż problem z doborem właściwych proporcji ścian i sprzętów do wielkości lalek. Zdecydowanie brakuje również akcesoriów. Mimo tego dzieciarnia wydaje się zadowolona z możliwości 🙂

Dopiero po obróbce zdjęć przyszło mi do głowy, co jeszcze mogłam im dorzucić do zabawy. Może następnym razem 🙂

Miłego nadchodzącego tygodnia, nie przemęczajcie się przygotowaniami do świąt 🙂

Pennyłajza

TRIGGER WARNINIG: klauny

Dawno mnie tu nie było – niezamierzenie. Ale przynajmniej wracam z ukończonym projektem 🙂 Wszystko zaczęło się od kupienia lalki na Aliexpressie. Chociaż nie. Wszystko zaczęło się od ekranizacji powieści Stephena Kinga pt. To z 1990 roku. Miałam z piętnaście lat, kiedy obejrzałam obie części filmu i mimo że pierwszą widziałam już jakiś czas wcześniej, za drugim podejściem wszystko wywarło na mnie dużo większe wrażenie. Po seansie nawet śniło mi się, że do klamki u drzwi mojego pokoju przywiązany jest balonik, czerwony, który pękł na granicy jawy i snu…

Lalkę na Aliexpressie kupiłam jakoś w zeszłym roku. Na zdjęciu wyglądała słodko i uroczo. Po rozpakowaniu mina mi zrzedła straszliwie. Sukienka, zamiast niebieska, okazała się szarawa, do tego uszyto ją z niezwykle marnej, sztucznej tkaniny. Sama lalka wyglądała trochę jak zleżała topielica: sinoblada, z rzadkimi włosami, przez które prześwitywał plastik czaszki, i płaską facjatą. Masakra. Całe szczęście nie są to drogie rzeczy, nie dostałam zatem wścieku, a lalka wylądowała w szafie do czasu aż wymyślę, czy na coś mi się przyda. Zdjęcie promo na Aliexpressie przedstawia się tak:

źródło: aliexpress

Jakiś czas później, podczas gdy chińska niepiękność leżakowała w szafie, obejrzałam nową ekranizację To. Podobnie jak poprzednia i ta została została pocięta na dwie części. Obejrzałam ją w czterech, bo tak potwornie się nudziłam, że zasnęłam w środku najpierw pierwszej, potem drugiej. Oczywiście to nie musi źle świadczyć o filmie. Natomiast na pewno świadczy o tym, jak ogromny mam sentyment do ekranizacji z lat 90. i do ówczesnego wizerunku złego klauna Pennywise’a.

mój ci on! – zdjęcie z internetu (kadr z filmu)
zdjęcie z internetu (kadr z filmu)

Taki był w latach 90. Kolorowy jak sama tęcza, a jednocześnie mroczny niczym odbyt samego Szatana 😛 I chyba to mnie najbardziej ujęło w nim – że zło nie musi być ewidentne, żeby być przerażające i zabójcze. I z tego sentymentu oraz focha na nową ekranizację i Aliexpress powstała Pennyłajza.

Skończyłam szyć jej strój dosłownie z godzinę temu. Powstawał na raty. Najpierw urwałam łeb i zrerootowałam akrylową włóczką w dwóch odcieniach czerwieni. Na rajty poświęciłam podkolanówki własne, nówki nieśmigane. Dalej powstały bluzka i spódnica z żółtej lycry. Dziś dodałam pompony i zszyłam je w jedno. Także dziś powstały kamizelka z filcu i lakieru do paznokci oraz kołnierz z tiulu od oryginalnej sukienki lalki. Wiem, że kolory trochę nie te – brakuje zieleni i fioletu – ale strój (sukienka przecież) z założenia jest jedynie inspirowany wdziankiem Pennywise’a. I muszę sobie przyznać, że całkiem mi się ona podoba w tej stylizacji.

Ciałko to wydmuszka, ale całkiem fajnie artykułowana, podobnie jak u mojego pierwszego nabytku z Ali, siwowłosej. Ma co prawda bardzo dziwnie zaznaczone obojczyki, ale ten strój dobrze je ukrywa. Mogłam jej zrobić makijaż dla pełniejszego efektu, ale… wszyscy wiemy, jak robię lalkowe makijaże… Poza tym bez niego lalka może mieć bardziej uniwersalne zastosowanie.

A to mój nieodłączny towarzysz Schizo (mini Pennywise). Na chwilę wyskoczył dziś z mojego plecaka trochę się poprzytulać 😉 Pennywise’a 1990 można także kupić w postaci figurek czy Living Dead Doll. Mam na niego oko, jak słusznie przypuszczacie 🙂

taka jestem słodka dziewuszka 😉

Sentyment pozostał, mimo że jakieś sześć lat temu Pennywise’a zdetronizował w moim osobistym rankingu strasznych klaunów Art the Clown. Ten to jest dopiero czubek… Oszczędzę Wam tutaj oglądania jego twarzy urokliwej inaczej. Kto ciekaw, sam sobie znajdzie, a co złego, to nie ja 😉 🙂

Przymiarki do lalkowego pokoju

Dawno temu zrobiłam pokój dla Evi w pudełku po butach i chyba nawet go tu nie pokazałam. Nie pamiętam… W każdym razie tamten pokój od dawna nie istnieje, a jakieś tło imitujące dom czasem by się przydało, więc podziałałam trochę z kartonem, papierem prezentowym, taśmą klejącą i paroma innymi przydasiami. Produkt finalny to to nie zdecydowanie nie jest, bardziej model czegoś, co może powstanie w przyszłości.

Niebieskość wnętrza jest tak przytłaczająca, że mój niedomagający znacząco aparat ześwirował i prawie przestał widzieć inne kolory…

Krzesełko zrobiłam w oparciu o pomysł z bloga Dex. Jego proporcje są, jak widać, nie do końca dopasowane do wielkości lalek – pracuję i nad tym. Ostatnio, co prawda, przeniosłam się w stronę trochę większych gabarytowo modeli – naczytałam się o upcyclingu i kombinuję z tym, co mam – ale lalek oczywiście nie porzucam 🙂

Snorlaxa i plastikową torebkę znalazłam na dworze, a myszą wzgardziły moje koty 😛 Dywanik to kawałek filcu. Zielono-różową sukienkę uszyłam z gaci (który to już z tych samych? 😀 ), a brązowa sukienka została robiona z dziecinnych legginsów w kotowate kupionych lata temu na przecenie w H&M z powodów lalkowych. Powstały z nich także jeszcze niepokazane ciuchy dla Tonnerek. Zaległości mam, nooo… Lajf 😉

Laluszka z kitkami – mhm, ciągle nie mają imion – została lekko zmodyfikowana zmywaczem do paznokci. Starłam dolne rzęsy i zmniejszyłam nieco górną wargę. Teraz wydaje mi się znośniejsza 🙂

Niedługo mam kolejny urlop – mam nadzieję, że jego część uda się spożytkować na lalkowanie 🙂