Brahms: The Boy 2 (2020)

Ach, horrory z lalkami w roli głównej – niezależnie od obsady zwykle tak samo niesatysfakcjonujące. I taki też jest Brahms: The Boy 2. O pierwszej części filmu pisałam jakieś sześć lat temu. Wówczas nie wydawało się, że The Boy może mieć logiczną kontynuację. Być może dlatego twórcy zdecydowali się pchnąć sprawy w stronę nadnaturalną. I tak zyskaliśmy kolejny średnio strawny film o złej lalce.

Prawdopodobnie powinnam odpuścić sobie ocenianie tego filmu, bo zasnęłam na nim dwa razy. Moje zasypianie na horrorach oczywiście nie musi źle świadczyć o fabule, czasem jestem po prostu zmęczona i lula mnie już samo przyjęcie pozycji względnie horyzontalnej. W przypadku tego filmu jednak od razu widać, z czym będziemy mieć do czynienia. Zawiązanie akcji pełni rolę wprowadzenie, wszak musi wydarzyć się jakaś tragedia, która uzasadni, dlaczego rodzina wynosi się na odludzie i pozwala zatrzymać synowi lalkę wykopaną w lesie. Terapeutka też jest za! Co może pójść źle?

Źle idzie oczywiście wszystko. Lalka owszem, ściąga podejrzenia, ale głównie matki, wciąż przeżywającej traumę po wydarzeniach przedstawionych we wstępie, więc kto by tam jej słuchał. Nie trzeba geniusza, żeby się domyślić, jak to wszystko się skończy. Ponieważ kawałek filmu przespałam, nie jestem pewna, jaką rolę odegrał w tym wszystkim lokalny leśniczy, więc tu nie mogę się przyczepić, bo nie wiem, czy jest do czego 😉

Mimo że gra aktorska nie razi, horror ten to co najwyżej poprawny średniak, coś co można puścić w tle do szycia czy innych robótek. Często powtarzam, że wtórność niekoniecznie jest problemem – w końcu dlaczego nie wracać do tych samych motywów, jeśli je lubimy. Jednak w przypadku Brahmsa ta wtórność trochę już przeszkadza. To mógł być dobry film, może nawet wyjątkowy, bo budżet najwyraźniej miał spory. Cóż, może następnym razem – w obecnej sytuacji fabularnej nie ma przeszkód, by powstała część trzecia.

Kokeshi i kokeshi-podobne

Kokeshi pochodzą z Japonii. Tradycyjnie wykonywano je z toczonego drewna. Lalka składała się z dwóch elementów: walcowatego tułowia oraz głowy. Szczegóły takie jak twarz, włosy czy elementy stroju były malowane. Kokeshi zaczęto produkować w regionie Tohoku na początku XIX wieku. Tworzyli je tokarze z odpadów drewna pozostających po wykonaniu przedmiotów wówczas podstawowych w ich profesji – łyżek, talerzy, misek itp. Szczególnie uzdolnieni rzemieślnicy z czasem byli w stanie wyżyć jedynie z produkcji laleczek, po tym jak zyskały one popularność wśród zarówno miejscowych, jak i turystów. Zwyczajowo kokeshi dzieli się na tradycyjne i kreatywne. Laleczki z mojej niewielkiej kolekcji należą zdecydowanie do tej drugiej kategorii.

Najwyższa z moich kokeshi – Semishigure „Pieśń Cykady” – powstała na podstawie projektu Sato Suigai, uznanego artysty japońskiego urodzonego dobre 100 lat temu. Mówię „na podstawie projektu” ponieważ jej sygnatura różni się od oryginalnej, a poza tym nikt raczej nie sprzedałby oryginalnej japońskiej vintage za kilka funciszy. Lubię na nią patrzeć. Wygląda na spokojną i zadowoloną z siebie, jakby wyszła wieczorem przed dom odetchnąć świeżym powietrzem i wygrzewać się w promieniach zachodzącego słońca, słuchając chóru cykad.

a to rzeczona sygnatura właśnie

Kolejna to typowa współczesna kreatywna kokeshi, jakie często spotyka się obecnie w internecie lub w muzealnych sklepikach. Wygląda jak grzeczne dziecko i z jakiegoś powodu kojarzy mi się z biedronką 😛 Nie posiada sygnatury.

O kolejną biłam się wytrwale na eBayu, bo strasznie mi zależało, żeby to niesygnowane cudo przygarnąć.

Jest nieco wyższa od Biedronki, blada jak gejsza w pełnym rynsztunku, wyposażona w wachlarz i nakrycie głowy. To właśnie te dodatki sprawiły, że chciałam ją dołączyć do moich skarbów. I to już wszystkie kokeshi, jakie obecnie posiadam. Dwie kolejne to już produkty kokeshipodobne.

Pierwsza z nich to australijska Kimmidoll. W odróżnieniu od japońskich laleczek, te są zrobione z żywicy i ważą tyle, co spory kamień. Byłam zaskoczona jej gabarytem i wagą, zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam, ale jakoś dopasowała się jednak do pozostałych, co ocaliło ją przed lądowaniem w charity shopie 😉

Ostatnia – ko(t)keshi – tak naprawdę w ogóle nie jest lalką. To butelka po koreańskim napoju z serii Kakao Friends (przedstawiająca kotkę Neo), którą obszyłam materiałem o orientalnym wzorze 😛 W oryginale wyglądała tak:

Soczku koniec końców nie wypiłam, za długo stał poza lodówką, a ja nie jestem fanką zatruć pokarmowych. Pustą butelkę obciążyłam kamieniami z ogródka, żeby się tak łatwo nie przewracała. I to by było na tyle 🙂

Cała banda stoi na parapecie (poza Semishigure). Kolory są przypadkowe – udało mi się wylicytować akurat trzy czerwone. Chętnie dołączyłabym do swoich zbiorów oryginalną tradycyjną kokeshi. Można je kupić w internecie lub antykwariatach, czasem widuję je nawet na facebookowym markecie, jednak najchętniej sama bym ją sobie przywiozła z Japonii. Cóż, może kiedyś…

Ostatnia rzecz do zaprezentowania dziś to wspaniała publikacja autorstwa Adrianny Wosińskiej, z której korzystałam, pisząc wstęp do niniejszego wpisu. Uwielbiam wydawnictwo Kirin (założę się, że jest tu na pewno jedna osoba, której tego wydawnictwa przedstawiać nie trzeba 😀 ). W ofercie mają jeszcze publikację stricte o lalkach japońskich. Bardzo bym chciała ją mieć, trzymajcie kciuki za jej dostępność w polskiej księgarni internetowej w UK.

Miłego ostatniego tygodnia maja Wam życzę 🙂

Ciekawostka okołolalkowa

Ewa mnie dzisiaj pogoniła telefonicznie, że zaniedbuję blog, usiadłam zatem i piszę 😉 Mam co nieco do pokazania, tylko z czasem (i światłem) na obfocenie dóbr kiepsko. Na rozgrzewkę ciekawostka – znalezisko ze spaceru. W dwóch miejscach w mojej dzielnicy (a w każdym razie dwa znalazłam, jak dotąd) ustawione są na płotach „biblioteczki” – niepotrzebne ludziom szafki z tak samo niepotrzebnymi już książkami. Czasem coś z nich wyciągam, czasem coś dokładam. Niedawno wpadła mi w zmarznięte łapki malutka książeczka.

Tytuł można przetłumaczyć jako: „odkrywanie zabawek i muzeów zabawek”. Jest to miniprzewodnik z lat 70. (a więc trochę starszy ode mnie) po zabawkowych zbiorach lokalnych muzeów. Zawiera także krótkie objaśnienia poszczególnych rodzajów zabawek i kilka czarno-białych zdjęć. Spis uporządkowany jest alfabetycznie według hrabstw. Autorka, Pauline Flick, jest (lub była) kolekcjonerką i entuzjastką staroci. Napisała także książki o domkach dla lalek, mebelkach, figurkach kotów i ogólnie starych zabawkach. Jednym słowem – swoja kobieta.

Ponieważ książka wydana została prawie pół wieku temu, można się zastanawiać, czy wszystkie wspomniane w niej miejsca jeszcze w ogóle istnieją. Na pewno dwa w Londynie – Museum of Childhood, z którego zdjęcia prezentowałam parę lat temu, oraz Pollocks Toys Museum, które podziwiałam przez szybę i do którego jakoś dojść nie mogę, bo albo zamknięte, albo mi akurat nie po drodze. Co do innych pogooglamy, zobaczymy. Zawsze to kolejne pomysły na wycieczki 🙂

Creepshow (2019) – The House of the Head

Odkąd zasubskrybowałam Shudder, nie brakuje mi horrorów do oglądania. Niedawno skusiłam się nawet na serial. Najnowsza odsłona Creepshow powstała w 2019 roku i, podobnie jak Opowieści z Krypty, czerpie z tradycji krótkich komiksów grozy. Odcinki składają się zwykle z dwóch historyjek, a całość wraz z czołówką i napisami końcowymi zamyka się w około czterdziestu pięciu minutach. W pierwszym odcinku pierwszego sezonu trafił się lalkowy akcent 🙂

zdjęcie z internetu

Bohaterką The House of the Head jest Evie, dziewczynka zakochana w swym pięknym, okazałym domku dla lalek. Wygodnie i stylowo mieszka tam lalkowa rodzina złożona z rodziców, syna i ich psa. Evie poświęca każdą wolną chwilę na zabawę domkiem. Pewnego dnia po powrocie ze szkoły zauważa, że ktoś poprzestawiał lalki pod jej nieobecność. Wkrótce odkrywa również intruza, co do którego jest pewna, że sama go tam nie umieściła…

gif z internetu

Odcinek miło mnie zaskoczył – częściowo dlatego, że początkowo odczytałam jego tytuł jako „house of the DEAD”. Czekałam zatem na jakiś oklepany motyw z duchami, a dostałam coś zupełnie innego, choć nadal w konwencji nawiedzonego przedmiotu. Historyjkę tę cechuje przede wszystkim świetny klimat tajemniczości i zagrożenia, a i popatrzeć na domek (a w zasadzie na domiszcze 😉 ) jest miło z powodów lalkowych. Zmagania Evie ze złem naruszającym jej lalkową przestrzeń śledzi się z autentycznym zaangażowaniem, bo z jakiegoś powodu dziecko postanawia poradzić sobie z tym całkiem samo, nie angażując dorosłych w żaden inny sposób niż finansowo. Dziewczynka namawia bowiem mamę na kupno kolejnych lalek, mając nadzieję, że któraś z nich poradzi sobie w końcu z intruzem. Z tego horrorku może pójdzie nawet jakaś refleksja – na przykład taka, ile tak naprawdę wiemy o tym, co przeżywają nasze dzieci…

zdjęcie z internetu

Sam domek jest naprawdę nie do pogardzenia, chciałabym mieć kiedyś sposobność obejrzeć coś takiego z bliska. Skala, na moje niekoniecznie wprawne oko, 1:12.

zdjęcie z internetu

Jeśli będziecie mieć okazję, polecam obejrzeć ten odcinek. Sezon pierwszy Creepshow ogólnie wypada dość interesująco – zwłaszcza przy drugim, zdecydowanie słabszym.

Lalkowej Majówki wszystkim!!!

Zakupy i prezenty

Nie wiem, kiedy skończył się marzec, a zrobiła połowa kwietnia. Czas pędzi, życie mija… Mam obecnie urlop, a ponieważ mimo wychodzenia z lockdownu i tak się za bardzo ruszyć nigdzie nie można, to chociaż nadrobię lalkowanie 😉 Wpadło mi kilka fajnych lalek w ręce, do tego wciąż mam nieskończone, a nawet nierozpoczęte projekty. Ale po kolei.

Sprawiłam sobie kolejnego chińskiego malucha. Na zdjęciu promo lalka wyglądała lepiej, śmiem twierdzić. Odziałam ją w kolejną gacianą kreację, wciąż z tych samych gaci (których jeszcze dużo zostało – jedna para jest wręcz nietknięta). Została przysłana naga z butami, tak jak pozostałe aliexpresski. Ciekawa jestem, czy pasowałyby na nią buty od Evi Love lub Kelly / Shelly, ale nie mam możliwości sprawdzić, póki co. Zdjęcia robiłam w ogródku przydomowym dziś rano, bardzo szybko, bo towarzyszył mi ciekawski pies mojej współlokatorki. Fajne z niego zwierzę, ale już wiem z doświadczenia, że kradnie skarpetki, bieliznę i inne rzeczy, a potem żąda okupu w postaci żarcia, więc wolałam nie stwarzać mu okazji do kidnappingu 😉

Porwała mnie rzeka niezapominajek…

Wydaje mi się, że brwi lalki mogłyby być trochę niżej oraz dopasowane kolorem do włosów. Nie podoba mi się też ten wianuszek rzęs – zdecydowanie obyłaby się bez dolnych. Zaróżowiona dolna powieka powoduje, że lalka wygląda jakby miała podpuchnięte oczy – od płaczu albo po całonocnej libacji 😛 Nie podoba mi się ten efekt i postaram się go jakoś usunąć.

Odd one out 😉

Dobrze, że akurat teraz wzięłam urlop, bo dzięki temu zastali mnie listonosze 🙂 Jedna paczka przyszła z Polski, a druga miejscowa – zawartość mieszana.

Shibajuku, zwana niekiedy podróbką Pullipa, jeśli nie zaprzyjaźni się z Dal Fiori, pójdzie na części. Spodobało mi się jej ubranko (nie widać tego dobrze na zdjęciu, ale kurtkę ma na suwak). W tej chwili jest już wyjęta z pudełka. Zapewne każdy rozpoznaje, spod którego kamienia wypełzła rudowłosa. To Living Dead Doll Inferno z serii czwartej. Trafiłam przypadkiem lokalnie na eBayu i udało mi się ją wylicytować za tak psie pieniądze, że spodziewałam się odwołania oferty przez sprzedawcę po zakończeniu aukcji. Lalka jest w genialnym stanie i, jak widać, ma skrzydła. To, czego nie widać, to to, że się składają 😀 Prawdopodobnie można je również odczepić od lalki, na razie nie sprawdzałam. Ostatnia lalka to prezent od mojej koleżanki po piórze – motanka jej własnej produkcji ❤

Lalka jest nie tylko prezentem do kolekcji, ale również częścią kampanii promocyjnej powieści pt. Kuklany Las, która ukaże się drukiem na dniach nakładem wydawnictwa Stara Szkoła. Jest to powieść grozy, ale zupełnie innego rodzaju niż to, co ja piszę – można czytać bez obaw o epatowanie makabrą. Ja już czytałam, dlatego mogę szczerze polecić 🙂

The Puppet Master 3: Toulon’s Revenge – Władca Lalek 3: Zemsta Toulona (1991)

Witajcie w Nowym Roku! Oby nie był gorszy niż poprzedni 🙂

Słowo się rzekło, lalkowy horror obejrzany podczas lalkowego szycia nie będzie dłużej czekać na recenzję. O pierwszej części serii The Puppet Master pisałam na Mangustowie dokładnie 13 września 2013 roku – czyli ponad siedem lat temu. Zleciało, nie? Przypomnę, że cykl został stworzony przez Charlesa Banda, człowieka, który ma na koncie wiele horrorów z lalkami w roli głównej.

Prawdę mówiąc chciałam obejrzeć część drugą, ale nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Padło więc na trójkę. Akcja filmu toczy się w Berlinie w 1941 roku. Andre Toulon, lalkarz, wraz z ukochaną żoną prowadzi teatrzyk dla dzieci. Podczas przedstawień – odważnie, acz średnio rozsądnie – wyszydza politykę hitlerowskich Niemiec i samego Adolfa. W ten sposób ściąga na siebie uwagę władz oraz wielkie kłopoty. Jeden z widzów, podający się za kolegę po fachu Toulona, to w rzeczywistości nazistowski żołnierz. Jego szef, major Kraus (w ten roli Richard Lynch, aktor o charakterystycznej, poparzonej twarzy) akurat pracuje nad stworzeniem nieśmiertelnych, a w każdym razie niezabijalnych i nieczułych na ból, jednostek wojskowych. Kiedy podwładny przybiega z rewelacją, że Toulon potrafi tchnąć życie w przedmioty, major składa władcy lalek wizytę, której konsekwencji nikt nie przewidział…

Tak jak i część pierwsza, tak i trzecia ma swoisty urok. Scenariusz, choć prosty i nie należy do arcydzieł światowej kinematografii, jest dość spójny i nie nuży. Horror ten powstał na początku lat 90. i, jak przystało na produkcję z tamtego okresu (oraz na Charlesa Banda), nie owija w bawełnę – jeśli lalki robią komuś krzywdę, to dokładnie widzimy, co i jak się odbywa.

Nie od razu rzuciło mi się to w oczy, a raczej w uszy, że lalki we Władcy Lalek nie mówią, w przeciwieństwie do np. Chucky’ego, który nawija w zasadzie bez przerwy. Należy im to zapisać na plus, dzięki temu są bardziej tajemnicze.

The Puppet Master 3 to także historia powstania dwóch lalek z „głównej drużyny” Toulona: Blade’a i Leech Woman. Filmów w serii jest, o ile się orientuję, grubo ponad pięć. Może kiedyś obejrzę je wszystkie. Tak naprawdę nie polecam ich szerokiej publiczności – są specyficzne. Jeśli ktoś jednak darzy sentymentem tak lalki, jak i klimat horrorów z lat 80. i wczesnych 90., nie powinien poczuć się rozczarowany seansem.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu.

Autopromocja w Dzień Misia

Misia żadnego nie mam akurat pod ręką, ale wiem, gdzie będzie można między innymi o misiach poczytać. 30 listopada odbędzie się premiera kobiecej antologii grozy pt. Zabawki. Jest to pierwsza polska antologia grozy, której autorkami są wyłącznie kobiety – podobno jest o nas, babach piszących grozę, za cicho, więc Magdalena Paluch z portalu Grozownia oraz Wydawnictwo IX postanowiły to zmienić. 13 autorek, w tym ja, zaprezentuje swoje podejście do tematu zabawek. Bawicie się czy za bardzo się boicie? 😉

Oficjalny opis:

13 autorek o bardzo różnych charakterach stworzyło kobiecą antologię, którą łączy jeden motyw… ZABAWKI. Misie, lalki, pozytywki, puzderka a nawet gadżety dla dorosłych mogą być świadkami przerażających historii, opowiedzianych w tej niezwykłej książce, będącej wynikiem projektu #grozajestkobietą, zapoczątkowanego przez portal Grozownia. Pamiętajcie, że zabawkami możemy się bawić, ale też nimi stać w rękach innych, najczęściej złych sił.

Zbiór opowiadań, który trzymasz w rękach, Drogi Czytelniku, to efekt projektu zapoczątkowanego na portalu Grozownia w marcu 2019 roku. Wtedy właśnie rozpoczęłam cykl wywiadów z wybranymi przedstawicielkami polskiej literatury grozy, który nazwałam »Groza jest kobietą«”. – ze wstępu Magdaleny Paluch.

Promocję książki wspomaga zabawkowy zwiastun:

Normalnie trzymam swoją twórczość wszelaką na ogół z dala od bloga, a w każdym razie dawno się nie chwaliłam. Pisanie horrorów i lalki to dwa różne hobby, ale w przypadku Zabawek akurat się spotkały 🙂 Jak wiadomo w Polsce horror to wciąż nisza, pewnie trochę mniejsza niż kolekcjonowanie lalek czy ogólnie zabawek, ale za to podobnie usyfiona szkodliwymi stereotypami. O statusie kobiety nawet nie będę zaczynać…

A jakby kogoś zainteresował zeszłoroczny wywiad ze mną na Grozowni, służę linkiem:

Przeklęta lalka

Była sobie mała dziewczynka, która uwielbiała lalki. W swoim pokoju zgromadziła już całkiem dużą kolekcję. Pewnego dnia, będąc w sklepie, zobaczyła przepiękną lalkę. Cóż to by była za gratka dodać ją do swych zbiorów! Miała nadzieję, że nie jest bardzo droga.

– Ile kosztuje ta lalka? – spytała starszą kobietę za ladą.

– Nie jest na sprzedaż – odparła zapytana.

– Śliczna jest – powiedziała dziewczynka. – Bardzo bym chciała ją mieć.

– Przecież mówię, że nie na sprzedaż – zirytowała się staruszka.

– Dlaczego nie?

– Bo jest przeklęta!

– Mi to nie przeszkadza – zadeklarowała dziewczynka.

– Nie sprzedam ci jej, ale… jak tak bardzo chcesz, to weź ją sobie. Jest twoja. Ale jeśli coś się stanie, to nie przychodź tu ze skargami.

– Ach! – ucieszyła się dziewczynka. – Dobrze, dziękuję! – złapała lalkę i wybiegła ze sklepu.

Z radości biegła do domu w podskokach, ściskając w ramionach zdobycz. Kiedy już dotarła do bloku, w którym mieszkała, na dole nie spotkała nikogo. Postanowiła zaczekać na windę.

Kiedy ta przyjechała, weszła do środka. Drzwi zamknęły się za nią, ale winda nie ruszyła.

Dziewczynka wystraszyła się nagle, drżała z lęku.

– Ojej, a co, jeśli lalka naprawdę jest przeklęta? – myślała.

Nagle poczuła, jak lalka w jej ramionach poruszyła się. Bardzo powoli odwróciła głowę. Dziewczynka miała ochotę wrzeszczeć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Powieki lalki zatrzepotały i otwarły się. Gapiła się na swoją nową właścicielkę pustym, szklanym wzrokiem.

Usta lalki otwarły się, gdy przemówiła:

– Chcesz jechać na górę,  to wciśnij guzik, głupolu!

;P 😀

historyjka za scaryforkids.com

Drugie oblicze Licci

Przegrzebując internet w poszukiwaniu ofert sprzedaży japońskiej Licci-chan, znalazłam…

No co JA mogłam znaleźć?

Straszne opowieści, oczywiście. Miejskie legendy na temat morderczych skłonności tej słodziutkiej laleczki 😀

I

Pewna młoda Japonka pozbywała się lalek z dzieciństwa – wyrosła z nich, jak to się mówi. Zabawki powędrowały więc na śmietnik. Wśród nich znajdowała się śliczna Licca-chan. Jakiś czas później dziewczyna przeprowadziła się z rodzicami do innego miasta. Któregoś dnia, kiedy wróciła do domu po szkole, zadzwonił telefon. Dziewczyna odebrała, a wtedy cienki głosik przedstawił się jako Licca, jej lalka z dzieciństwa. Jestem na wysypisku, powiedziała. Wracam do domu. Dziewczyna nie przejęła się ani trochę, sądząc, że to tylko głupi dowcip. Jednak chwilę później telefon zadzwonił ponownie. Licca-chan informowała, że jest już na dworcu. Dziewczyna poczuła się trochę niepewnie. Telefon odezwał się trzeci raz. Jestem na twojej ulicy, powiedziała Licca. Tęskniłaś za mną? Dziewczyna zaczęła się bać. Po chwili Licca zadzwoniła z informacją, że czeka pod drzwiami. Przerażona dziewczyna wyjrzała przez okno, ale nikogo nie zobaczyła koło domu. Odetchnęła z ulgą, a wtedy telefon zadzwonił po raz ostatni. To ja, Licca. Stoję za tobą.

Licca-chan to w Japonii bardzo popularna postać, swego czasu istniała nawet linia telefoniczna, na którą dzieci mogły zadzwonić, żeby „porozmawiać” z lalką. Oczywiście wiadomość była odtwarzana z nagrania. Nie wiadomo skąd pojawiły się plotki, że dzwoniące na linię Licci dzieci słyszały czasem od niej groźby w stylu: znajdę cię i zabiję. I pewnie stąd też wzięła się powyższa legenda miejska 🙂

II

Podobno istniała wadliwa partia lalek z trzema nogami, która niezauważona trafiła do sprzedaży. Nie wiem, jak to miałoby być możliwe, w końcu lalkę trzeba jeszcze ubrać i zapakować do pudełka. W każdym razie pogłoski o istnieniu trójnogiej Licci rozmnożyły się w kilku wariantach.

licca-chan

  1. Pewnego wieczora młoda kobieta wracała do domu przez park i tam zaszła za potrzeba do publicznej toalety. Na podłodze znalazła Liccę-chan. Zrobiło jej się żal zguby, więc podniosła ją, taka była śliczna! Dopiero wtedy zauważyła, że lalka ma trzecią nogę – owłosioną i siną. Wystraszyła się i upuściła Liccę z powrotem na podłogę. Wtedy lalka powoli odwróciła głowę i powiedziała:  Przerażona kobieta uciekła z toalety. Wkrótce zadzwonił jej telefon, a kiedy odebrała, lalka kontynuowała swoją litanię: nazywam się Licca-chan i jestem przeklęta! Przeklęta! Przeklęta! Kobieta w końcu oszalała ze strachu i przebiła sobie bębenki w uszach, żeby nie słyszeć więcej tego głosu.
  2. Dziewczynka weszła do szkolnej toalety. Od razu zauważyła napis na ścianie: Jestem Licca-chan. Pobawmy się w chowanego! Zanim mała zdążyła się zastanowić, co to wszystko znaczy, za jej plecami pojawiła się lalka, mówiąc: kryjesz! A potem zadźgała dziewczynkę nożem.
  3. W innej wersji trzecia noga zrobiona jest z ludzkiego ciała, a Licca, po przedstawieniu się, mówi, że szuka jej właściciela.
  4. Trójnoga Licca-chan została znaleziona w toalecie przez małą dziewczynkę. Kiedy mała odkryła trzecią, siną nogę, próbowała spłukać paskudztwo. Po kilku dniach zdarzył się jej wypadek, w którym straciła nogę. Kiedy obudziła się w szpitalu, chcąc spojrzeć na kikut, odkryła, że wyrosła z niego dziwna sina noga. Wkrótce dziwaczny rozrost rozprzestrzenił się na całe ciało dziewczynki, a ta umarła w konsekwencji.
  5. Ostatnia wersja jest o Tobie. Licca-chan pojawia się przy Twoim łóżku, kiedy śpisz. Ma ze sobą nóż rzeźnicki. Czeka spokojnie, aż się przebudzisz i ją zauważysz. A kiedy to się stanie, urżnie Ci tym nożem nogi.

Ach, ta nieskrępowana japońska wyobraźnia! Kocham!!! ❤ ❤ ❤

Bądźcie mili dla swoich lalek. I uważajcie w publicznych toaletach 😉

Legendy miejskie i obrazek za https://www.scaryforkids.com/licca-chan/

Annabelle (2014)

Piątkowy wieczór przed pracującym weekendem. Obejrzałabym horror, pomyślałam (a kiedy ja tak nie myślę? :P). Annabelle. Obejrzę wreszcie i się wypowiem.

UWAGA! SPOILERY

Na początku na czarnym ekranie pojawia się czerwony napis definiujący lalkę między innymi jako przedmiot kolekcjonerski. Wszyscy kolekcjonerzy w tym miejscu dziękują twórcom Annabelle za uznanie ich istnienia. I tu kończą się zalety tego filmu.

Annabelle_film_poster

Przyznaję, że od początku nie miałam szczególnie wybujałych oczekiwań względem tegoż dzieła, ale nic nie przygotowało mnie na to, co zobaczyłam. Historia rzekomo oparta na faktach (pisałam o tym dawno na tymże blogu), czego pozwolę sobie nie komentować w tym miejscu, bo zwykle, kiedy to robię, ktoś się obraża. Wracając do fabuły i jej konstrukcji, tylu strzelb Czechowa naraz w jednym filmie chyba nigdy nie widziałam, a wszystkie wypaliły w łatwo przewidywalnych okolicznościach. Annabelle skonstruowano z kilku typowych motywów, ogranych do bólu w horrorach o lalkach i horrorach ogólnie. Po filmie z niemałym budżetem chciałabym spodziewać się czegoś więcej. To wszystko już było – dawniej, lepiej i znacznie bardziej autentycznie.

annabelle-pic-13

Akcja filmu toczy się w latach 70. ubiegłego wieku. Główną bohaterką filmu jest ciężarna Mia, żona swojego męża, lekarza-rezydenta, której całe dnie wypełnia głównie właśnie bycie w ciąży. Jak nietrudno się domyślić, ona w tym filmie reprezentuje „czucie i wiarę”, a on „mędrca szkiełko i oko”, że tak pojadę z wieszcza. W każdym razie do czasu. Lalka pojawia się w jednej z pierwszych scen filmu jako prezent dla Mii od męża, który ta entuzjastycznie dodaje do swojej kolekcji. Wkrótce przyszli rodzice zostają napadnięci we własnym domu przez naśladowców rodziny Mansona. Zanim młodzi kultyści zginą z rąk policji tudzież własnych, jedna z nich, nomen omen Annabelle – wyrodna córka sąsiadów – weźmie rzeczoną lalkę w ramiona z łatwo przewidywalnym skutkiem. Tu trudno opędzić się od skojarzeń z pierwszym, oryginalnym Child’s Play.

Screen-Shot-2014-07-17-at-12.05.42-PM

Widz już wie, że kropla krwi skapująca do oka lalki oddała ją na służbę samemu piekłu! Skąd nauka jest dla żuka, mili państwo, nie krwawimy lalkom do oczu, bo skutki tego mogą okazać się opłakane 😛 Nietrudno się domyślić, że od tego momentu w domu głównych bohaterów zaczną dziać się tzw. dziwne rzeczy. Głównie głupie, niestety. Mia nabierze awersji do lalki, którą jej mąż ofiarnie wrzuci do kubła na śmieci. Lalka oczywiście wróci, kiedy rodzina zmieni miejsce zamieszkania, a pani domu, chcąc uporać się ze strachem, jako jej ksiądz dobrodziej z ambony nakazał, posadzi ją na półce w dziecinnym pokoju, nieszczególnie troszcząc się o higienę najwyraźniej.

annabelle

W nowym domu wciąż dzieją się dziwne rzeczy, a Mia wydaje się widywać nie tylko ducha kultystki Annabelle, ale także… rogatego demona. Zwraca się zatem o pomoc do przypadkowo poznanej właścicielki księgarni, Afroamerykanki o tzw. „otwartym umyśle”. W tym momencie widz zaczyna liczyć, ile razy widział w horrorze ciemnoskóre medium płci żeńskiej i wychodzi mu, że sporo, a ostatnim razem w ubiegłą sobotę… Mia zaprasza również znajomego księdza w nadziei, że ten poradzi sobie z nawiedzoną lalką. Tu widz horroru liczy księży… Kapłan tymczasem zachowuje się jak totalny amator (a widz znowu liczy), zabierając lalkę do samochodu bez żadnych dodatkowych zabezpieczeń, a widz wspomina wszystkie inne razy, kiedy ktoś w horrorze zrobił to samo…

xm5ZXfG4HcjBJELaOBEOFfdSqE4

Trudno powiedzieć, czy lalka została opętana przez ducha kultystki, czy też demona, którego ta chciała przywołać, czy może przez obojga. Momentami wydaje się, że sam rogaty działa za jej pośrednictwem. Uczciwie trzeba przyznać, że radzi sobie z typową skutecznością horrorowego demona: jestem panem ciemności, zanim zeżrę twoją duszę, będę zrzucał z regału ciężkie książki na twoje dziecko siedzące tuż pod nim i nie trafiał. Ha! A potem poprzewracam ci fotele! A masz! I drzwiami będę trzaskał, popiszę sufit jedną kredką i otworzę okno, taki ze mnie mocarz! A ty drżyj! 😛 Dusza oczywiście musi być bardzo konkretna, jakby nie można było szukać gdzie indziej, gdzie będzie łatwiej.

annabelle01-640x390

Mówiąc krócej: kalka na kalce kalką pogania. Największym rozczarowaniem jest jednak sama lalka. Jej jedyna funkcja została sprowadzona do bycia naczyniem na duchy, demony czy co tam jeszcze można wlać w lalkę. Nie ma mimiki twarzy i w ogóle się nie rusza – po prostu jest. I tyle. Nie chodzi, nie gada, nie robi min. NIE STRASZY. Nie wiem, jak to się stało, że taka chała zyskała tak wielką popularność. To dziesiąta woda po kisielu z dziurawym scenariuszem pisanym na kolanie, momentami wywołującym śmiech – w każdym razie u mnie. No ale ja podobno mam specyficzne poczucie humoru 😉

wszystkie zdjęcia z internetu